Nim lekcja zdążyła się rozpocząć na dobre, niesforni pierwszoklasiści kuksali się ukradkiem. Jako że jeden z prowodyrów siedział przed swym przeciwnikiem, obracał sie do niego gwałtownie podczas ataku, bądź obrony. W każdym razie na wysokości gorących i niezbyt tęgich głów delikwentów znajdował się parapet.
– Chłopaki! Weźcie się już tam uspokójcie, bo jeszcze któryś rozbije głowę o parapet.
Naturalnie, rozbawionym gołowąsom nie przemówiła do rozumu (którego zbyt wiele nie posiadali) ta przestroga. A na efekty nie trzeba było długo czekać… Kilka minut później rozległo się głuche, solidne łupnięcie, a potem jęki jednego z (niezbyt mocnych w głowie) chłopaków. Oczy wszystkich w klasie zwróciły się w stronę poszkodowanego. Tam też przyskoczył Belfer.
– Odsuńcie się! – zawołał z niepokojem. Po czym ostrożnie zbliżył dłoń do… krawędzi parapetu, którą delikatnie zbadał opuszkami palców. Następnie z pewną ulgą i pociechą w głosie zwrócił się do poszkodowanego – Spokojnie, parapet cały; nie ma co płakać.
– A głowa? – z grymasem bólu i nutką oburzenia zdziwił się delikwent.
-A głowa, to nie parapet; zagoi się. Tylko nie znęcaj się nią nad parapetem.