Zaczął się gorący okres – egzaminy gimnazjalne. Na szczęście uczniów i niekoniecznie swoje, Belfer miał dyżur na korytarzu podczas części historycznej. No i jak przystało na taki czas, stał się oblegany przez (szczególnie w tym dniu) żądnych wiedzy nastolatków.

Gdy tak wszystko tłumaczył, wyjaśniał i prostował, podeszła pewna uczennica, która cierpiała na przewlekłe, nerwicowe łaknienie wiedzy historycznej – przynajmniej od kilku tygodni.

– O, Wiki… Jak tan samopoczucie? Stresujesz się jeszcze?

– Nie, już nie. Wcale się nie boję.

– No proszę, a co to się takiego stanęło?

– Abo już wszystko umiem. Wykułam się tego wszystkiego i jestem spokojna.

– No to mam nadzieję, że testy pójdą co najmniej dobrze.

– Jak nie pójdą dobrze – stwierdziła obojętnie – to się zabiję.

– No błagam cię, Wiki, co ty mówisz?… Ja cię zabiję.

– A, no chyba że tak – odparła beztrosko. – To może i lepiej; będę mogła jeszcze pójść do nieba.

Już po zakończonym egzaminie, podeszła niedoszła-przyszła denatka.

– Proszę pana – powiedziała zrezygnowana – proszę mnie zabić…

– No co ty, Wiki, aż tak?…

– Tak, chyba wszystko źle napisałam. Może pan mnie zabić…

– Spokojnie Wiki… Poczekaj na wyniki, pożegnaj się z rodziną, pójdź do spowiedzi i dopiero wtedy – z pewną otuchą w głosie, uspokoił swą biedną uczennicę poczciwy Belfer.