Na granicy spóźnienia do klasy wpada trzecioklasistka. W dłoni dzierży ołówek, na który nanizała… kawałek kaktusa, który nazwała swym przyjacielem.

Historyk rzucił zdziwione spojrzenie i przeszedł…by do lekcji, gdyby ów rekwizyt nie posłużył dziewczęciu do psot. Otóż zatknięty na ołówek fragment kaktusa był idealnym straszakiem na siedzących obok niej – niektórych nawet nim „tyknęła”. Tego było za wiele. Belfer ruszył szybkim krokiem w jej stronę i wyrwał z rąk osobliwą maskotkę. Po czym podszedł do biurka i tam ją pozostawił.

– Proszę pana – zaczęła protestować uczennica – pan mi go odda…

– Najwcześniej po lekcji.

– Teraz…

– Teraz, to będziesz cicho i spokojnie siedzieć, to może ci go oddam.

– Nie, teraz to ja podejdę do biurka i pan mi go odda.

– Jeżeli tylko spróbujesz wyjść z ławki, twój „przyjaciel” wyleci z okna.

– Akurat! Nie zrobi pan tego. Za dobrze pana znam – z niedowierzaniem kontestowała niesforna uczennica. Lecz nie zdążyła dokończyć tego zdania, gdy nauczyciel nagle wstał, otwarł okno i jednym, zdecydowanym i niedbałym ruchem ręki wyrzucił zarekwirowanego „przyjaciela”, który po krótkim locie z piętra, zniknął gdzieś w kupce śniegu. To zupełnie zaskoczyło gimnazjalistkę – Co pan zrobił?!

– Przekonałem cię…

– Ja idę po niego…

– SIADAJ! – ryknął Belfer, aż wiele osób w klasie gwałtownie drgnęło, a delikwentka opadła na krzesło. Niemal momentalnie zapadła gęsta cisza – Czy są tu jeszcze jacyś przyjaciele Zuźki? – upewniał się historyk. Lecz powiedział to w taki sposób, jakby (po owym incydencie z poprzednim „przyjacielem”) gotów był wyrzucić kogoś przez okno. Toteż nikt mu nie odpowiedział, a niektórzy nawet nieznacznie pokręcili głową.