Na gimbalu z gwardyjskimi klasami, Belfer czuł się już o wiele lepiej, niż na tym z poprzedniego roku.
Było całkowicie swojsko – bez tendencji do upokorzenia go przez uczniów. Uczniowie zapraszali go do swych stołów, zagadywali na korytarzu, robili z nim zdjęcia i nie musieli zbytnio naciskać, aby wyciągnąć go na parkiet.Ba, w tej kwestii nawet podjął kilka inicjatyw. Po jednej z nich, nauczycielka, która rok wcześniej groziła mu skierowaną przeciw niemu prowokacją uczennic, aby skłonić go do wyjścia na parkiet, teraz zagroziła, iż naskarży na niego do dyrekcji za to, iż wszedł z uczniami na krzesełka, podczas któregoś tańca. Sposobność do odegrania się przyszła niebawem. Belfer postanowił do tego użyć… pociągu.
Otóż kiedy wystartował klasyczny parkietowy pociąg, historyk nagle wtargnął na jego tor i przejął nad nim kontrolę (tj. chwycił za rękę osobę na przedzie); szarpnął cały skład gwałtownie do przodu i cała kolejka nabrała szaleńczego tępa. Ale nie koniec na tym! Po chwili nauczyciel zaczął wywijać nim na wszystkie strony i zawołał do mijanego właśnie ogona wijącego się węża: „Łapcie panią Renatę!” Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Uczniowie w biegu wychwycili ją z grupy nauczycieli przyglądających się tej osobliwej choreografii. Na swoje nieszczęście, delikwentka miał krótką, obcisłą spódnicę i szpilki – idealne warunki do przeprowadzenia katastrofy kolejowej.
Przy którymś z ostrych zakrętów, korpulentna i osadzona na niestabilnym podwoziu nauczycielka chemii, ostro się zatoczyła i niemal wpadła pod stół, w desperackim odruchu samozachowawczym, gubiąc obydwa pantofelki. Tyle wystarczyło historykowi (wszak szło o odegranie się, nie o zemstę), który niebawem po tym incydencie zrezygnował z funkcji kierownika pociągu, pozostawiając za sterami kogoś, kto prowadził pojazd bardziej zachowawczo.